Życie ma smak - dołącz do naszej akcji.

 

Kochamy rożne smaki

 

Raj dla podniebienia!

 

Z miłości do jedzenia.

 

Przez żołądek do serca!

 

Delektuj się smakiem każdego dnia!

 

Kromka pachnącego, jeszcze ciepłego chleba z masłem – czy istnieje coś pyszniejszego? Chleba o słodkim miękkim wnętrzu i chrupiącej, lekko wytrawnej skórce… Wszystkie znaki na niebie i ziemi (a zwłaszcza badania naukowe) twierdzą, że taki ciepły, świeżo upieczony chleb jest dużo mniej zdrowy, niż chleb czerstwy czy już choć zimny. Mimo to, gdy pomyślimy o tym świeżym plastrze chleba, to aż trzęsą nam się uszy.

Zapach chleba

Cóż, świeży chleb może kojarzyć się nam z wakacjami, gdy spędzając czas w małym pensjonacie, gospodyni co dzień dostarczała nam świeży bochenek. Być może mieliśmy szczęście kosztować chleba, wypiekanego przez babcię, w prawdziwym chlebowym piecu lub może to był regularny smak naszego dzieciństwa. Kiedyś wszakże nawet ten „sklepowy” chleb pachniał chlebem bardziej, niż obecnie.

Świeży chleb intensywnie pachnie, a to właśnie ten zmysł, o czym już pisaliśmy, w największej mierze decyduje o tym, czy daną potrawę uznamy za smaczną, czy też nie. Unoszący się podczas pieczenia zapach już sprawia, że nasze ślinianki pracują intensywniej. Trudno się wiec powstrzymać, gdy chleb wreszcie opuści piekarnikowe czeluści…

Dlaczego chleb pachnie tak znakomicie?

Chleb, swój piękny zapach zawdzięcza procesom chemicznym, zachodzącym podczas działania wysokiej temperatury na ciasto. Najmocniej pachnie sama skórka, a to dlatego, że jest najintensywniej ogrzewana. Na końcowy zapach wpływa receptura, temperatura i czas pieczenia oraz urządzenie, w którym chleb się wypieka. Głównym sercem zapachu i sekretem jego wyjątkowości jest jednak zakwas, czyli efekt wieloetapowego zakwaszania mąki. Bez zakwasu chleb nie smakuje tak samo. Inaczej pachnie. Nie syci. Poza tym chleb na zakwasie dłużej pozostaje świeży, smaczny i chrupiący. Dłużej też utrzymuje właśnie zapach. Do tego, jest też zdrowszy.

P.s. pamiętajmy też o tym, że choć gorący chleb jest bardzo kuszący do spożycia, to jednak jest też ciężkostrawny. Dużo łatwiejszy w trawieniu jest chleb czerstwy lub już zimny, choć smakiem i zapachem nie może równać się z tym, świeżo wyjętym z pieca czy piekarnika…

Trendy i inspiracje kulinarne, czyli co jest modne w kuchni?

Okazuje się, że trendy występują nie tylko w branży modowej, ale zagościły na stałe i uaktualniają się z roku na rok również w gastronomii. Jak się zmieniają? Które dania są obecnie wyznacznikiem smaku, a jakich możemy spodziewać się w przyszłym roku?

Polacy coraz częściej gotują w domu. Powstają poradniki, książki, blogi, programy telewizyjne, a nawet wydarzenia kulinarne i zloty food trucków, które udowadniają, że interesują się gastronomią i wciąż szukają nowych inspiracji. Odnajdywane w czeluściach piwnic przepisy babć znów wystawiane są na światło dzienne w nowej odsłonie lub w unowocześnionym stylu. Receptur nie brakuje, ale rodacy wciąż poszukują czegoś, co podbije serca domowników i nie będzie to standardowy schabowy z ziemniakami na niedzielny obiad. Coraz więcej osób czerpie pomysły z restauracyjnych menu, kulinarnych blogów lub stron znanych kucharzy. Szukają pewnego wzorca, który pomoże im wyczarować coś niezwykłego na talerzu.

Akcja „Życie ma smak” skupia się właśnie na czerpaniu nietuzinkowych pomysłów łączących wyjątkowe i oryginalne smaki. Spajając przyjemność z gotowania, emocje mu towarzyszące wraz z unikatowymi przepisami, które są wyznacznikiem u najlepszych szefów kuchni na całym świecie, można stworzyć kuchenne arcydzieło, również w domowym zaciszu.

– Dostęp do mediów społecznościowych daje ogromne możliwości w znalezieniu informacji z całego świata, które mogą inspirować podczas przygotowywania posiłków, a to powoduje duży rozwój branży gastronomicznej – mówi Michał Cienki, Szef Kuchni w Restauracji Art w Krakowie. – Obecnie wśród kucharzy zauważyłem znaczne zainteresowanie cukiernictwem, co może kreować pewnego rodzaju panujący trend w naszej branży – dodaje.

Desery i pieczywo na pierwszym miejscu

Szef Kuchni Restauracji Art twierdzi, że w przyszłym roku trend cukierniczy może się utrzymać, gdyż możliwości do rozwoju na tym polu są naprawdę duże. Nic w tym dziwnego, Polacy uwielbiają słodkości. Według badań agencji badawczej Nielsen, w zeszłym roku nasi rodacy zakupili około 4 mld opakowań słodyczy. Jednak coraz więcej osób podejmuje się przygotowania deserów na własną rękę, przez co wzrasta zapotrzebowanie na półprodukty. Słodkie przysmaki wykonane własnoręcznie smakują wszystkim coraz bardziej.

– Wszystko wskazuje na to, że przyszły rok będzie stał pod znakiem pieczywa. To dziedzina, która została mocno zaniedbana. Większa świadomość żywieniowa sprawia, że zarówno restauracje zaczynają chwalić się naturalnym, domowym pieczywem własnego wyrobu, jak również w domach piecze się je coraz częściej – mówi Michał Cienki.

Wiele dyskontów, hotelów czy niektórych niedbających niestety o jakość restauracji, korzysta z gotowych wypieków lub, co znacznie gorsze, z pieczywa z głębokiego mrożenia. Na całe szczęście często informuje się o szkodliwości niektórych składników używanych w takich wyrobach oraz o złym wpływie głębokiego mrożenia na wypieki. Dzięki uświadamianiu konsumentów coraz więcej osób kupuje pieczywo ekologiczne lub decyduje się na wykonanie go samodzielnie w domowej kuchni, a to wcale nie jest tak trudne, na jakie może wyglądać. Zdrowie w tej mierze od pewnego czasu odgrywa ważną rolę, a to dobrze świadczy o kształtowaniu zdrowych nawyków wśród polskich rodzin.

Co zachwyca Polaków?

– Jednym z najbardziej „modnych” dań w naszej restauracji jest żurek i wszelkie wariacje na jego temat. To dla Polaka w miarę przeciętne danie, jednak zupa ta może pozytywnie zaskoczyć! Podając dania rodzimej kuchni, staram się pokazać je w trochę innej odsłonie, a to gościom smakuje. Żurek połączony z jabłkami i kaszanką, z wędzonym pstrągiem czy pierogami ruskimi robi wrażenie – twierdzi Szef Kuchni w Restauracji Art. – Ludzie różnie reagują na takie kombinacje, jednak zdecydowana większość docenia wyjątkowość potraw i trud włożony w ich przygotowanie – dodaje.

Nie trzeba wymyślać bardzo skomplikowanych, eksperymentalnych potraw kuchni zagranicznej, aby były zaskakujące w smaku i wywierały pozytywne odczucia. Wystarczy nadać tradycyjnym daniom trochę inną oprawę i podpatrzeć jakie trendy panują wśród kucharzy i spróbować przełożyć je do domowych warunków. Niemniej jednak eksperymenty również mogą wyjść na dobre i w toku ich przygotowania sprawić wiele radości. Ważne jest, by tworzyć z pasją i emocjami, wtedy dania smakują najlepiej.

Kojarzy się z upłynnionym kamieniem szlachetnym… Zachwyca rubinową barwą. Czaruje bukietem. Poza tym, może być też solidnym wsparciem w drodze do zdrowia. Oczywiście, o ile nie kurujemy się nim zbyt często i w zbyt dużych ilościach… O czym mowa? O czerwonym winie oczywiście!

Na zdrowie! Jakie są  lecznicze właściwości czerwonego wina?

W służbie naszej młodości
Czerwone wino zawiera dużą ilość antyoksydantów, które zwalczają wolne rodniki. Działa więc przeciwstarzeniowo. Poza tym trunek ten bogaty jest w pierwiastki, takie magnez, wapń czy potas, a niektóre gatunki zawierają dobrze przyswajane żelazo, błonnik, kwasy organiczne i aminokwasy. Wszystko to sprawia, że pijąc czerwone wino, możemy czuć się z każdym łykiem nieco młodsi…

Serce mocne jak dzwon
Prokardiologiczne działanie czerwonego wina to zasługa flawonoidów, aspiryny (kwas acetylosalicylowy) oraz polifenoli. Działają przeciwmiażdżycowo i przeciwzakrzepowo. Obniżają też ciśnienie krwi oraz chronią nasze DNA, zapobiegając chociażby chorobie wieńcowej.

Trawi jak natura chciała
Garbniki roślinne, czyli taniny, które występują w czerwonym winie, poza tym, że nadają mu gorzkowatości, pozytywnie wpływają na wszystkie narządy układu pokarmowego. Zwiększają wydzielanie śliny, enzymów trawiennych oraz żółci. Dzięki temu praca całego układu jest bardziej wydajna. Hartują też delikatne ściany żołądka, czyniąc je bardziej odpornymi na działanie kwasów.

Odporność na medal
Dzięki wspomnianym już wcześniej flawonoidom, polifenolom oraz antyoksydantom, rośnie też nasza odporność. Związki te, zawarte w dużych ilościach w czerwonym winie, zwalczają infekcje, działają antybakteryjnie oraz antywirusowo.

Post scriptum
Mimo wielu pozytywnych właściwości czerwonego wina, pamiętajmy, że to nie jest panaceum na wszelkie dolegliwości. Może być bardzo przyjemnym uzupełnieniem naszego arsenału prozdrowotnego, dając jednocześnie przyjemność z jego spożywania. Zachowajmy jednak umiar i nie sięgajmy po kieliszek, gdy istnieją medyczne przeciwwskazania (włączając ciążę i okres karmienia piersią).

Gdy za oknem króluje jesień, to i nam zdarza się jakoś tak jesiennieć. Mamy ochotę grzać się pod kocem, pić ciepłą herbatę i podjadać… Istnieć niespiesznie… Niestety przy takim trybie życia zwalnia też… nasz układ pokarmowy. I okazuje się, że z dnia na dzień, kocyk otula nas w coraz mniejszym stopniu;)

Jak możemy sobie pomóc – wspomóc nasz organizm w tym naszym i jego rozleniwieniu..? Sięgając po środki pobudzające metabolizm!

Na wstępie mamy dla Was może niewygodną informację – przemianę materii najbardziej podkręca RUCH. Jakikolwiek. Jeśli sport nigdy nie był Waszą pasją, to nagle jesienią też zapewne się nie stanie. Natomiast długie, miłe spacery po lesie, parku, starówce mogą być wielce relaksujące, inspirujące, a przy tym spełnią podstawowy warunek mobilizacji układu pokarmowego do efektywnego działania (stanowiąc całkiem solidną dawkę ruchu).

Poza tym, metabolizm można znacznie wspomóc odpowiednią dietą. Nie wystarczy ograniczyć wieczorne podjadanie na ciepłej, przytulnej kanapie (naprawdę jesienią można sobie na to od czasu do czasu pozwolić). Trzeba jeszcze wzbogacić nasz codzienny jadłospis o produkty, które mają zbawienny wpływ na nasz układ pokarmowy.

Najłatwiej jest dodać do naszego codziennego menu kilka magicznych napojów. Bardzo dobrze podkręca metabolizm ciepła woda z cytryną. Zwłaszcza jeśli ją wypijemy z samego rana. Można dodać do niej także odrobinę imbiru (przy okazji przyda się na doładowanie odporności w tym, obfitującym w infekcje, okresie). Sięgajmy też po zieloną lub czerwoną herbatę, zieloną kawę oraz guaranę.

Poza tym postarajmy się wzbogacić nasze dania o przyprawy, które znane są ze swoich właściwości pomagających w trawieniu. Co zatem powinno zagościć w naszych garnkach, wokach i na patelniach? Na pewno: goździki, cynamon, gałka muszkatołowa, czarny pieprz, kurkuma, imbir, gorczyca, żeń szeń, kardamon, a także: kminek, jałowiec, cząber, bazylia, chili, szałwia, mięta, kolendra, koper, tymianek, lubczyk, majeranek, rozmaryn. Wśród tych przypraw znajdziemy takie, które szczególnie dbają o jelita lub wątrobę, inne regulują wydzielanie kwasów trawiennych w żołądku, jeszcze inne zapobiegają zgadze, a to jeszcze nie cały arsenał przypraw przeciwko spowolnieniu przemiany materii… Każda z przypraw działa nieco inaczej. Praktycznie każdą z nich warto stosować w kuchni (jeśli oczywiście nie ma co do tego żadnych przeciwwskazań).

Poza zwiększeniem ilości przypraw, ograniczmy stosowanie soli, która zatrzymuje wodę w organizmie. Zwróćmy też uwagę czy nasza dieta jest bogata w chrom, magnez i wapń. Zwiększmy ilość wypijanej w ciągu dnia wody oraz nie zarywajmy nocy – niedobór snu obniża bowiem przemianę materii. Jedząc z głową, od czasu do czasu tylko łasuchując i nie zapominając choćby o regularnym spacerowaniu, możemy być pewni, że wymiana naszego kocyka na większy rozmiar nie będzie konieczna…

Przytulny nastrój. Wieczór. W tle słychać rapsodię trzaskających kawałków drewna w kominku. Z komody akompaniują im rozpalone knoty świec. Na stole zasiadły pyszne potrawy, może niezbyt wyszukane, ale łatwe do przyrządzenia i jeszcze łatwiejsze do pałaszowania w totalnym rozluźnieniu. Jemy rękoma lub wspomagamy się talerzykiem, ustawionym na kolanach – albo na stole – czemu nie? To od nas zależy jak biesiadujemy. Byle innym też było miło, bo nie jesteśmy sami. Możemy, oczywiście – ale bardziej „HYGGE” jest spędzić TEN czas, TAKI czas, w gronie bliskich nam osób. W dresach;-) Jest ciepło, miło, wspaniale. Jest bardzo hygge.

Co to jest hygge?

O hygge jest głośno od niedawna – dzięki kilku poczytnym publikacjom. Samo pojęcie wywodzi się z języka duńskiego i jest sposobem Duńczyków na radzenie sobie z ponurą aurą, która towarzyszy im przez większą część roku. Hygge to przytulność, przyjemność, komfort, poczucie bezpieczeństwa, ciepło i nieśpieszność. Taki duński chillout, tyle że najczęściej przeżywany wespół z innymi, koniecznie w towarzystwie pysznego jedzenia (a najlepiej domowych, słodkich wypieków) i herbaty lub nawet bardziej – kieliszka wina.

Hygge warto przeżywać, jednak nie da się tego robić codziennie. Wtedy nie jest już takie wyjątkowe. Ważne jest dążenie do tego, by podczas życia wypełnionego mnóstwem obowiązków, potrafić się od czasu do czasu zatrzymać i w spokoju, w miłym towarzystwie, pobiesiadować. Pobyć. Tak po prostu.

Jak jeść w zgodzie z hygge?

Jedzenie to bardzo ważny element hygge. By zjeść – spotykamy się w domu z przyjaciółmi lub rodziną. Restauracje nie sprzyjają klimatowi hygge tak jak ciepło domowego ogniska. Ubieramy się wygodnie, „niewyjściowo”.  Gospodarze oczywiście przygotowują przekąski, ale posiłek współtworzą goście, przynosząc produkty i gotując wraz z nimi lub dokładając na stół gotowe dania. Samo gotowanie jest ważne, ale nie najważniejsze. Dlatego wybiera się potrawy proste do przygotowania, najchętniej pyszne słodkości lub dania nieszczędzące nam kalorii. Do tego pyszna herbata lub wino, najlepiej grzane:-) Gorąca czekolada też jest bardzo hygge!

Od obrusu ważniejsze są koce, którymi może się dodatkowo okryć każdy z gości… Zastawa powinna być jak najbardziej „prosta”. Taka, która nie została „skażona” elegancją i wykwintnością… Najlepiej, gdy wszystko jest w zasięgu ręki, a rodzaj dań nie przeszkadza w swobodnej konwersacji. Bardzo dobrze sprawdzą się w tej roli kanapki, racuchy czy naleśniki, ciasteczka lub rogaliki. Gdy ostygną, nadal będą pysznie smakowały i nie będą wymagały, by  gospodarze ciągle podgrzewali kolejne dania. Oni też mają oddać się w pełni temu nastrojowi, a nie dyżurować w kuchni. W innym wypadku to już nie będzie hygge!

Bolączką naszych czasów jest… brak czasu na zjedzenie porządnego, wartościowego śniadania.

Marzeniem, które udaje nam się zrealizować raczej tylko podczas wakacji lub w leniwe weekendy, jest skonsumowanie porannego posiłku w spokoju i skupieniu, delektowanie się smakiem, zapachem, i wyglądem produktów oraz potraw, które znajdą się na stole – albo wręcz przeciwnie – miłe „zanurzenie się” w gwarze rozmów i śmiechów najbliższych. W obu przypadkach, zjadamy zazwyczaj solidną porcję śniadania.

Jednak nawet podczas tygodnia, pełnego obowiązków, planów i pośpiechu, nie możemy o tym posiłku zupełnie zapomnieć! Kubek kawy, wypijany w pośpiechu między zakładaniem skarpetek, pakowaniem plecaka dziecka i myciem zębów, jako „śniadanie” się nie liczy;-)

Dlaczego zjedzenie rano śniadania jest tak ważne?

Na początku wyjaśnijmy sobie co to znaczy „rano”. Najefektywniej jest zjeść śniadanie do ok. godziny po przebudzeniu. Oczywiście nie wyklucza to wypicia najpierw na czczo ciepłej ziołowej herbaty lub ciepłej wody z cytryną. Ta ostatnia jest nawet zalecana na pobudzenie apetytu…

Śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia – to nie jest pusty slogan. Powinno dostarczyć nam nie mniej niż 30% dziennego zapotrzebowania energetycznego – czyli musi być sycące! Główną śniadaniową zasadę można streścić w słowach: „pożywnie” i „zdrowo”. Najlepiej, gdy nie zabraknie w nim ani węglowodanów złożonych, ani białka.

Nasz układ pokarmowy najefektywniej pracuje właśnie rankiem. To wtedy mamy najlepszy (czyt. najszybszy) metabolizm. Jedząc nawet dużo, spokojnie spalimy podczas dnia spożyte rankiem kalorie. Jeśli koniecznie chcemy ograniczyć jakiś posiłek ze względów „dietetycznych”, to lepiej zmniejszyć porcję, którą zjemy na kolację.

Rano, po nocy, nasz organizm potrzebuje energetycznego doładowania. Samą kofeiną tego nie załatwimy;-) Jeśli na śniadanie zjemy zbyt mało (lub o zgrozo – nic), to jest bardzo prawdopodobne, że będziemy ten brak „nadrabiać”, podjadając w ciągu dnia, a prawie na pewno – wieczorem. Jak to jest zgubne dla naszego metabolizmu, chyba wszyscy wiemy…

Śniadanie zapewnia organizmowi większą wydajność, a więc po posiłku i nasza praca, nasze działanie będzie na dłuższą metę bardziej efektywne. Badania dowodzą, że bez zjedzenia śniadania mamy gorszą koncentrację, wykazujemy mniejszą kreatywność i niższą odporność na stres, a w dłuższej perspektywie także więcej chorujemy. Z pełnym brzuchem, łatwiej zniesiemy codzienne wyzwania, mamy więcej sił witalnych i chęci do działania. Warto zatem poświęcić tych kilka, kilkanaście minut dziennie, by przygotować sobie rano pożywny posiłek i zapewnić sobie dobre samopoczucie przez cały dzień.

Kuchnia bez ziół jest jak: uroczysty stół bez obrusu, tort bez wisienki, dobry dzień bez uśmiechu drugiego człowieka…

Stosując zioła w kuchni, ubogacamy nasze kulinarne doznania. Zioła, zwłaszcza świeże, podkręcają smak potraw, wydobywając ze wszystkich składników to, co najlepsze. Potrafią też zamaskować aromatyczne niedoskonałości potrawy oraz być i ozdobą, i sednem naszego dania. Wielofunkcyjne i łatwo dostępne, szturmem zdobyły książki kucharskie, nasze kuchnie i serca!

Stosowanie ziół wymaga wiedzy i wprawy, jednak mimo wszystko, wdzięcznie się z nimi eksperymentuje. Zaczynając swoją przygodę z ziołami, warto kierować się nie tylko intuicją i dostępnością roślin, ale także – np. ich pochodzeniem. Zioła z jednego obszaru geograficznego zazwyczaj doskonale komponują się ze sobą, dodając potrawom szczególnego, spójnego charakteru.

Część ziół można hodować we własnym ogrodzie lub nawet w naparapetowych doniczkach. Takie świeżo zerwane zioła, dobrze jest rozdrabniać ostrym nożem na twardej desce, a  większe listki drzeć ręcznie. Dzięki temu zachowamy ich smak, aromat, a także właściwości odżywcze.

Suszone zioła, w połączeniu z wodą czy tłuszczami (a także alkoholami),  pomagają podkreślać smak przygotowywanych dań. Podgrzewając – przyspieszamy aromatyzowanie. Jednak działając uważniej, spokojniej i wolniej (np. uprzednio marynując mięso lub warzywa w ziołowym sosie) zapewnimy sobie bardziej spektakularny efekt końcowy. Suszonych ziół dodajemy do przyrządzania posiłków mniej, niż ziół świeżych (mniej więcej stosunek małej łyżki do dużej).

Świeże zioła są dużo mniej odporne na działanie wysokich temperatur. Bardzo szybko tracą wówczas to, co jest ich głównym atutem, czyli olejki eteryczne. Smak potrawy będzie dużo mniej wyrazisty, a nawet może pojawić się gorzkawość (np. w wyniku przypalenia ziół na patelni czy w piekarniku). Dlatego, w odróżnieniu od ich suszonych odpowiedników, świeżych ziół nie powinno się poddawać zbyt długiej obróbce termicznej. Warto trzymać się jednej głównej zasady mówiącej o tym, że zioła suszone dodajemy do potrawy na początku jej przygotowywania, a zioła świeże na samym końcu (kilka minut przed końcem gotowania, pieczenia lub grillowania).

Mimo że prawidłowo przechowywane ususzone zioła długo utrzymują w sobie cenne substancje – zarówno te o walorach smakowych i zapachowych, jak i zdrowotnych – to jednak zioła świeże zawierają ich dużo więcej. Co znajdziemy w świeżo zerwanych ziołach? – między innymi: olejki eteryczne, witaminy, minerały i przeciwutleniacze. Spożywanie świeżych ziół korzystnie wpływa na nasz metabolizm, a także na działanie układu odpornościowego. Zioła dbają też o prawidłową florę bakteryjną jelit oraz wzmagają apetyt, a olejki, zawarte w poszczególnych gatunkach, kryją w sobie tyle prozdrowotnych właściwości, że nie sposób ich tutaj wszystkich opisać.  Potrawy bogate w aromatyczne zioła sprawią, że uczta będzie nie tylko smakowita, ale i bardzo korzystna dla naszego zdrowia.

Człowiek, dzięki kubkom smakowym, jest w stanie odróżnić zaledwie pięć smaków: słodki, słony, kwaśny, gorzki i umami (a do niedawna znaliśmy jedynie cztery z nich). Jednak każdy smakosz bezsprzecznie zapewni, że potrafi wyróżnić smaków dziesiątki, a może i setki.  Jak to jest w takim razie możliwe?

Mnogość doznań smakowych podczas spożywania posiłków zawdzięczamy – nie naszym kubkom smakowym, a innemu zmysłowi – zmysłowi  węchu!

Zarówno węch jak i smak określa się mianem zmysłów pierwotnych. Jama ustna i zawiązki nosa wykształcają się już w pierwszym miesiącu życia płodowego. Oba pełnią niezaprzeczalnie ważną funkcję w rozwoju. Własne preferencje smakowe i węchowe mają już noworodki. Przez resztę życia te upodobania ewoluują, różnicują się, zmieniają. Jednak rola węchu w odczuwaniu smaków, przez całe życie jest dominująca.

Smak i węch, w poznawaniu i ocenianiu smaków, wspiera także zmysł wzroku. Kosztując ulubionej potrawy z zawiązanymi oczami i zatkanym nosem, odczujemy smak niemal w 80% mniej intensywnie, niż gdyby wszystkie zmysły mogły funkcjonować efektywnie. Wiele pokarmów, które dotąd zjadaliśmy z apetytem, w ogóle nie będzie nam smakować (przypomnijcie sobie jak smakuje nawet najbardziej apetycznie wyglądający obiad – gdy macie zatkany nos przez zwykły katar).

Co więcej, to zapachy w największym stopniu wpływają na przywoływanie wspomnień. Dzięki nim, możemy przypomnieć sobie wydarzenia z przeszłości i odczuć je z dużo większym ładunkiem uczuciowym, niż przy pomocy innych zmysłów (gdy np. oglądamy zdjęcia z podróży lub usłyszymy melodię, którą przygrywała miejscowa kapela podczas romantycznej kolacji z ukochanym). Zapach jedzonej wówczas potrawy zadziała intensywniej – podając pamięci nawet najmniejsze szczegóły, w tym – towarzyszące nam wówczas emocje.

Dlaczego w pięknym smakuje bardziej?

Wiemy już dlaczego jedzenie nam smakuje – pierwsze skrzypce grają tu zmysły smaku i węchu. Jednak nie tylko kubki smakowe i nasze nozdrza nadają potrawie atrakcyjności. Melodii dopełnia… zmysł wzroku.

Zdarzyło Wam się jeść w chaosie wizualnym lub we wnętrzu tak niechlujnym, że odczucie głodu odchodziło prędko w zapomnienie? Tu oczywiście „winna” jest nasza wyobraźnia, uruchamiana przez zmysł wzroku, która podpowiada różne, niezbyt przyjemne scenariusze. Mogą dotyczyć pochodzenia składników, z których zostało przyrządzone danie lub samego procesu przygotowania posiłku.

Podobne projekcje mogą pojawić się, gdy sama potrawa zostanie podana w nieatrakcyjny sposób. Jeśli jedzenie na talerzu nie odpowiada naszej estetyce, raczej na pewno nie oczaruje naszego podniebienia (choć zdarzają się oczywiście wyjątki). O ile odważymy się skosztować! To z tego samego powodu, dzieci już na wstępie „nie lubią” zielonych, obślizgłych lub nadmiernie wymieszanych dań;-)

Co możemy zrobić, by jedzenie było dla nas prawdziwą przyjemnością, a każdy posiłek ucztą? Zwróćmy uwagę nie tylko na sam czysty smak oraz aromat przygotowywanych posiłków. Zadbajmy także o wszystko dookoła: o zakryty, udekorowany stół (choćby miał być to jedynie bukiecik polnych kwiatów i misterne ułożenie talerzy i sztućców), o uporządkowanie przestrzeni wokół. Podając w ten sposób nawet najprostsze danie, zjemy je z dużo większą przyjemnością. Jedząc poza domem, wybierajmy z kolei te miejsca, które nam się po prostu podobają – w których panuje odpowiedni klimat, miłe dla oka dekoracje, a jeszcze gdy przygrywa ulubiona muzyka – to już staje się bajecznie!

Przyrządzając jedzenie w domu, nie odpuszczajmy sobie udekorowania samego dania. Naprawdę czasem wystarczy posypanie potrawy sezamem, czarnuszką, przyozdobienie listkiem bazylii lub natką pietruszki, by nabrała innego, bardziej szczególnego charakteru. Nie zostawiajmy też „świątecznej” zastawy tylko na specjalne okazje. Pozwólmy sobie na to, by każdy zwykły dzień, podczas posiłku, stawał się nieco bardziej niezwykły.

Odkryliście już, że gotowanie razem z dzieckiem może być świetną formą zabawy?

To bardzo pożyteczna forma wspólnego spędzania czasu. Pozwól dziecku odkrywać pasję do gotowania, wspieraj je w tym, żeby nie zabrakło mu chęci i kreatywności. Niewyrośnięte ciasto na pizzę, źle rozsmarowane masło, czy krzywo pokrojona marchewka mogą zniechęcać.

Odpowiedzialne gotowanie – połączone z elementami prozdrowotnymi – pomoże w wyrobieniu właściwych nawyków żywieniowych w przyszłości. Życie Ma Smak bawi, uczy, rozwija pasję, intensyfikuje smak i zapach. To optymalne połączenie zabawy z nauką.

Uczymy gotowania, wskazujemy nowe smaki czy potrawy. Zapoznajemy z zasadami zdrowego gotowania i doboru pełnowartościowych posiłków. Hołdujemy idei Slow Food. Dołączysz?

Grecja – kolebka cywilizacji europejskiej, a jednocześnie miejsce spotkań i ścierania się wielu różnych kultur, z których spuścizny jest stworzona jej tożsamość. Kraj o niespotykanej ilości odcieni bieli i błękitów, bogactwie smaków, zapachów oraz dźwięków. Obcowanie z nim gwarantuje multisensualną przygodę. Podobnie jest z grecką kuchnią…

Rozsmakuj się w Grecji!!!

Grecja to nie tylko część kontynentalna, ale również niemal 200 wysp, rozsianych po wodach ją okalających. Każda z nich zachwyca lokalnymi tradycjami, nieco innymi atrakcjami. Łączy je jednak miłość do gościnności, do biesiadowania i do jedzenia – jako wyrazu troski o siebie i swoich gości. W Grecji nie je się tylko po to, żeby przeżyć;-) Tam jedzenie jest autentycznie częścią kultury i greckiej tożsamości. Je się po to, żeby żyć pełniej i ciekawiej, a jedzenie oraz wszystko, co się z wiąże z jego przygotowaniem i spożywaniem, sprawia, że życie staje się bogatsze.

Grecy nie serwują dań po kolei, a „biesiadują” przy w pełni nakrytym stole. Znajdziemy na nim pełną feerię barw, smaków i kolorów. Możemy zacząć od przystawki, ale równie dobrze – od jednego z dań głównych;-) Co możemy znaleźć zatem na greckim stole? – na pewno całe bogactwo warzyw, owoców – w tym także owoców morza;-) Nie zabraknie oliwy, zapachu czosnku i soku z cytryny. Nad stołem unosić się będzie zapach mieszanki świeżych ziół, a i napitek będzie z pewnością bardzo różnorodny. Najprawdopodobniej nie zabraknie na nim także… chleba oraz sosu „tzatziki”.

Grecka kuchnia jest oparta na niewielkiej ilości składników. Za to wszystkie dary natury, które Grecy mogą pozyskać, są wykorzystywane w stu procentach. Jej bazą jest pszenica i pieczywo z niej wypiekane, oliwki i tłoczona z nich oliwa, świeże warzywa i owoce, nabiał, ryby oraz owoce morza. Z mięs – gł. jagnięcina, choć nie tylko;-) Wszystko to podane jest w towarzystwie aromatycznych ziół i okraszone pysznym winem, anyżową wódką – ouzo lub mocną kawą.

Grecy stali się mistrzami pszenicznych wypieków. Zapach chleba unosi się w każdym zakątku Grecji. Najczęściej wybieraną przez Greków przekąską jest kawałek chleba maczanego w oliwie z oliwek (ew. z dodatkiem czosnku i kilku kropli cytryny). W Grecji smakuje wyśmienicie i pasuje praktycznie do każdej okazji. Natomiast na ulicach króluje pita oraz ciasto filo serwowane z przeróżnymi farszami. To najpopularniejszy grecki „fast food”.

Niemalże w każdym greckim daniu gości oliwa, która jest wytwarzana z miejscowych dorodnych oliwek. Grecja bowiem to nie tylko lazurowa woda i białe klify, ale też obfitość zieleni i turkusów, które wymalowują na greckich krajobrazach liczne gaje oliwne. Same oliwki bywają na stołach, nie tylko pod postacią oliwy, ale także jako przystawka, składnik sosów, past lub dodatek do dań głównych.

Oliwki idealnie komponują się z kolejnym produktem, bez którego grecka kuchnia nie istnieje – serem, a zwłaszcza tradycyjnym serem feta. „Feta” oznacza „plaster” – dlatego w popularnej sałatce, zwanej u nas „grecką” (a w Grecji – „chłopską”, czyli „choriatiki”) ser feta – w postaci okazałego, grubego plastra – wieńczy miseczkę warzyw. Nie jest wkrojony i z nimi wymieszany, jak bywa to u nas. Poszatkowanie i zmieszanie fety z innymi składnikami tejże sałatki to dla Greka niemal świętokradztwo.

Warzywa i owoce w kuchni greckiej mają bardzo szczególne miejsce. Często są głównymi (a nawet jedynymi) składnikami dań. Bakłażan, cukinia, karczochy, papryka, pomidory, czosnek cebula, sałata plus oliwki – to chyba najważniejsi bohaterowie greckiej kuchni. Warzywa są pieczone, smażone, grillowane, często marynowane, duszone w aromatycznych sosach. Nozdrza dodatkowo są karmione zapachami: oregano, kopru, mięty, gałki muszkatołowej, cynamonu i pieprzu, a także soku z cytryny oraz skórki cytrynowej.

Z mięs, w Grecji najpopularniejsze są… ryby oraz owoce morza, a także jagnięcina i wieprzowina, która wraz z bakłażanem i ziemniakami stanowi podstawę „musaki” – jednego z najbardziej znanych greckich dań. Z Grecji pochodzi też znany i bardzo popularny w Polsce – kebab. Mięsa także przyrządza się różnorodnie – i skropione sokiem cytryny, i w jogurcie, i w pysznych ziołowych sosach.

Grecy gotują swoje potrawy z prostych składników – z taką finezją, że nabierają charakteru bardziej dzieła sztuki, niż po prostu jedzenia;) Warto wybrać się więc do Grecji, nie tylko ze względu na jej historię, zabytki i piękne krajobrazy. Warto zrobić to dla greckich smaków i zapachów. Jeśli jednak wyjazd do Grecji w najbliższym czasie nie jest możliwy, przyrządźmy „musakę”, „pastisio”, „dolmades” lub „spanakotiropitakię”. Przygotowując jedno z tradycyjnych greckich dań i rozsmakowując się w nim, będziemy mogli niemalże usłyszeć –  przygrywające każdemu naszemu kęsowi  – buzuki* –  które na pewno przeniesie nas myślami do jednego z maleńkich urokliwych greckich miasteczek…

*Buzuki – popularny w Grecji instrument strunowy szarpany

Czy w czasach, gdy najważniejsza jest efektywność i szybkość jest jeszcze miejsce na odpoczynek i zwolnienie tempa? Ruch Slow Food przekonuje, że tak.

Przeciwko pośpiechowi!

Symbolem ruchu Slow Food jest ślimak. To sugestywny znak. W końcu jest on kojarzony z powolnością.

Na przekór tempu i obsesji perfekcjonizmu współczesnego świata nurt ten stawia na pochwałę relaksu i odpoczynku, tego, czego obecnie często nam brakuje.

Slow Food zakłada jedzenie w spokoju, powoli, bez pośpiechu i w skupieniu. Posiłkiem należy się delektować, czując w pełni jego smak i zapach. Nie zaleca się więc jedzenia w biegu oraz barach szybkiej obsługi. Slow Food ma sprawić, że na chwilę oderwiemy się od codziennych obowiązków, by w ciszy i spokoju zjeść coś smacznego i zdrowego. Slow Food stawia także na ochronę zapomnianych już potraw. Inicjatywę tę nazywa się „Arką Smaku”, odwołuje się ona do biblijnej Arki Noego. W myśl tej zasady zdrowa żywność jest zagrożona przez fast food. Ruch ten pragnie także zapewnić przetrwanie zagrożonym gatunkom zwierząt, ziół jadalnych, roślin przyprawowych, zbóż i owoców.